poniedziałek, 19 listopada 2012

Na standby'u

Jak słyszę, że matka, która nie pracuje nic nie robi to krew mnie zalewa ze złości. Jak to nic nie robi??? pulsuje mi w głowie. Robi, bez przerwy coś robi, a jak tylko pozornie aktualnie niczym aktywnie się nie zajmuje czyli nie ubiera, nie podciera, nie przebiera, nie karmi, nie spaceruje, nie usypia, nie rozmawia, nie czyta książeczek, nie prasuje, nie ściera rozlanego soczku, nie zawozi, nie gotuje to i tak jest cały czas na standby'u. Matka w obecności dzieci nigdy stuprocentowo się nie wyłącza, zawsze pozostaje czujna. Jej wkład energetyczny może jest na niższych obrotach, ale nadal jest 'w użyciu'. Chwile wytchnienia ma tylko będąc bez dzieci, a i tak ciągle myśli i zastanawia się, bierze je pod uwagę w każdej minucie życia. Tak już jest i tyle, ale co chcę powiedzieć to to, że matka zużywa jakieś niebotyczne pokłady energii i czasem zastanawiam się skąd one się właściwie biorą? No bo każde urządzenie pracujące nawet na standby'u potrzebuje energii choćby po to, aby ta świecąca czerwona lampka była widoczna. Miłość - oczywiście niezastąpione źródło mega energii, ale czy wystarczające, aby ogarnąć dzieci, siebie, pracę i szalone tempo życia? Wydaje mi się, że każdy, nawet najbardziej kochający człowiek świata potrzebuje wytchnienia, bo inaczej padnie. Po raz kolejny podkreślę, że powdziwiam wszystkie mamy, ale w szczególności  te które dodatkowo jeszcze pracują zawodowo. Siebie też poniekąd podziwiam ostatnio, bo praca z ludźmi, zajmowanie sie domem i dziećmi to prawdziwe zadanie dla SuperKobiety. A ministerstwo środowiska tyle mówi o oszczędzaniu energii. Może drogie mamy, czas przejśc na OFF???
 
 
 
 
 
 

czwartek, 11 października 2012

Czego potrzebują dzieci

Czuję już że zbliżają się Święta, bo wysypują się nowe zabawki i reklam coraz więcej w tv. Moja córka już pisze list do Mikołaja i planuje prezenty. Wybór jest szeroki i naprawdę czasem nie wiem, czy te zabawki kupuję dla niej czy bardziej dla siebie. Przypominam sobie czasy jak fajne zabawki można było dostać tylko w Pewexie za dolce, których nie miałam. Pamiętam, jak stałam przed półkami pełnymi rzeczy, których nie mogłam kupić. Teraz jest trochę inaczej. Wszystko na wyciągnięcie ręki. Minęło tyle lat, a ja nadal stoję przed półkami i podziwiam zabawki. Zaskakujące jest to, że sprawia mi to więcej frajdy niż samo kupowanie. Mojej córce też, bo znalazła sposób na zabawne spędzanie ze mną czasu. Przy byle okazji wyciąga mnie i chodzimy tak sobie  po sklepach oglądając zabawki. Jakież to przyjemne! Zwyczajne szwędanie się i oglądanie. Niby nic nadzwyczajnego, ale przecież ostatecznie o to właśnie dzieciom chodzi. O wspólne spędzanie czasu. Zasadniczo to nie jest istotne co robimy razem, ważne, że jesteśmy razem. Często słyszę od rodziców, że moje dziecko niczym się nie interesuje, ma tyle zabawek, tyle wszystkiego, a nie bawi się nimi, rzuca w kąt. I wymyślają mu kolejne hobby, kolejne zajęcie, które może je zainteresuje. Od razu pytam o to, ile czasu spędzają wspólnie z dzieckiem bawiąc się tymi zabawkami. Zaskakujące jest to, że często słyszę, że się nie bawią wspólnie, bo nie umieją, bo nie mają czasu, bo im się nie chce, bo ich to nudzi, bo praca, bo komputer, bo... To dopytuję o to, co robią wspólnie. Często gęsto wspólnie to jadą samochodem do i z. Niekiedy dorosłym trudno jest  wejść w świat dziecka, bo sami nigdy nie mieli okazji pobyć dziećmi tak naprawdę albo totalnie zapomnieli i rzucili w kąt dawne 'dziecinne' przyjemności.  Posiadanie własnych dzieci to super okazja, żeby cofnąć się do świata dzieciństwa i to nadrobić. I nie potrzeba do tego całej kolekcji kosztownych pociągów czy innych gadżetów. Wspólnie można robić tyle fajnych rzeczy. Czasem wystarczy wspólny spacer, zbieranie szyszek w lesie czy upieczenie ciasta. Dzieciaki docenią bardziej wspólnie spędzony czas niż kolejną zabawkę. Choć łatwiej jest kupić kolejną rzecz niż dać coś niematerialnego od siebie to nie mówię, że pod choinkę moje dzieci dostaną rózgi, ale wybiorę takie zabwaki, którymi potem z chęcią się razem z nimi pobawię - wspólnie.

piątek, 28 września 2012

Matczyne poczucie winy jak PMS


 
Jestem matką. Wystarczająco dobrą matką, czyli na miarę swoich możliwości i ograniczeń. Mam wrażenie, że o macierzyństwie wiem wszystko. Jednak poczucie winy dopada mnie średnio 5 razy na dzień. Bycie matką to ciągłe wybory, ciągłe podejmowanie decyzji.   Czy kupiłam dobre pieluchy, czy nie spędzam z dzieckiem za mało czasu, czy to że wyszłam i zostawiłam małego z babcią to znak, że jednak jestem złą matką? Upory wyrzutów sumienia ścigają mnie po całych dniach. Nie pozwalam im przejąć nade mną kontroli. Oddycham, tłumaczę sobie że nie małemu nie dzieje się żadna krzywda, że kocham go ponad życie.  Staram traktować poczucie winy  jako strażnika moich poczynań. Przecież chcę być dobrą mamąJ

Wyrzuty sumienia dotyczą codziennych kwestii i zmagam się  z nimi odkąd zostałam matką. 

Przestałam karmić piersią, może za wcześnie? Daję małemu butelkę na noc, a czasem też w nocy. Czy przez to będzie miał próchnicę  - gryzę się rano. Kolejnej nocy nie zapomnę na pewno wytrzeć mu ząbków pieluszką. Poza tym, przecież muszę wracać do pracy, a wtedy i tak nie będę mogła karmić piersią. Może jednak będę odciągać pokarm? Nie, no zaraz będę przecież 8 godzin w pracy więc jak to zrobię?  Ale przecież karmienie jest takie miłe. Płakać mi się chce. Czy ktoś w ogóle mnie słyszy? Mąż jak zwykle wywraca oczy do góry kiedy próbuję z nim porozmawiać. Nikt mnie chyba nie rozumie, a dla mnie to naprawdę trudne. Pożegnanie z karmieniem piersią wymaga morza łez.  Chyba lepiej sobie popłaczę.

Jeju, znowu pozwoliłam starszej córce oglądać za dużo telewizji. Co ze mnie za matka! Ale naprawdę czasem nie mam siły. Włączenie bajek i krótka drzemka to jedyne wyjście z sytuacji. I znowu to okropne poczucie winy. Dziecko na pewno uzależni się od telewizji, będzie miało popsuty wzrok i koszmary w nocy. Wiem, włączę jej bajkę po angielsku, w ten sposób przynajmniej oglądanie będzie pożyteczne, potem przełączę na program edukacyjny. Zdecydowanie moja drzemka mi się należy!

O ranę, ile pieluch w koszu! Zaśmiecam środowisko tymi jednorazówkami, może lepiej sięgnę po tetrowe? W ten sposób będę bardziej Eko. Nie, używanie tetrowych pieluch mnie przeraża. Do tych wszystkich obowiązków, które mam pranie pieluch wieczorem mnie wykończy. Przecież pralka tez zużywa prąd, do tego dochodzą detergenty. Lepiej oszczędzę czas, trudno, nie wyobrażam sobie ciągłego prania i spotykania się z zawartością pieluch w takim wymiarze. Tak, ale przecież tetra nie odparza pupy. Jest zdrowsza. Nie, no oszaleję! Trudno, zostaje przy jednorazówkach. W końcu cały świat ich używa.

Otwieram lodówkę. Co ja dzisiaj zrobię na kolację? Kurczak był już trzy razy w tym tygodniu, jajka też. Serki są takie niezdrowe. Kątek oka dostrzegam parówki! Czas przygotowania – 5 minut i moje dzieci je uwielbiają, ale przecież to sterta śmiecia. Ale jaka smaczna.. sama tez lubię parówki z ketchupem. Łamię się. No dobra, ten jeden raz mogą zjeść coś mniej zdrowego.  Przecież nie zaprowadzam ich do śmieciowych restauracji. Są częścią tego świata, w którym pełno niezdrowych rzeczy. Zjedzenie raz parówek na pewno im nie zaszkodzi.

Za tydzień wracam do pracy. Chyba tego nie przeżyję. Mam już opiekunkę. Ale co ze mnie za matka, że  zostawiam dziecko z opiekunką. Na pewno będzie płakać. Ale nie mogę inaczej. Nie damy sobie rady finansowo. To i tak lepsze niż żłobek. A może żłobek jest jednak lepszym wyjściem? Moja teściowa wzbudza we mi okropne poczucie winy. Co to za kobieta i kto jej dał prawo , żeby tak mnie krytykować. Przecież  muszę wracać do pracy. Lepiej sama by pomogła, zamiast tylko wygłaszać swoje litanie na mój temat. Okropność! Ale to jeszcze tydzień.

Nieee no, znowu nakrzyczałam na małą. Ale musiałam. Tak ją prosiłam żeby nie budziła małego, a ona znowu to zrobiła. Nakrzyczałam, a teraz ona płacze. Okropna ze mnie matka, ale to było silniejsze ode mnie! Oddycham, liczę do dziesięciu i obiecuję sobie, że to już nigdy się nie powtórzy. Chyba za mało śpię. Ale to przez to, że cały dom i dwójka dzieci jest na mojej głowie! Mój sprytny mąż siedzi sobie w pracy  do wieczora i ma wszystko w nosie. Zawsze wykręca się pracą i powtarza swoją ulubiona mantrę, że on pracuję, a ja przecież siedzę w domu. Co on sobie w ogóle wyobraża, że ja leżę po całych dniach na kanapie!  Na pewno teraz popija sobie kawkę i śmieje się z kolegami.  To wszystko przez niego! Nie daję sobie rady sama.

Jeszcze do tego wymuszanie ciągłego kupowania zabawek, lizaków i soczków. Skąd ja mam brać na to wszystko kasę? Życie jest tak drogie, a tu jeszcze te ciągłe żądania. Stanowczo odmawiam, a mała obraża się na mnie. I znowu poczucie winy. Czy ono kiedykolwiek zniknie? Czasem mam wrażenie, że jest jak PMS, pojawia się z taką regularnością, nie da się z nim wiele zrobić i doprowadza mnie do szału.

Jeśli czasem doświadczasz podobnych odczuć, nie martw się, nie jesteś sama.

piątek, 7 września 2012

W stronę MY

Zauważam, iż bycie mamą pcha nieuchronnie w stronę przekraczania własnego ego. Może niekoniecznie chciany kierunek wydaje się tym właściwym. Ciągłe dokonywanie wyborów ja albo one naprawdę jest męczące. Zmaganie się z tymi decyzjami konkretnie nokautuje. Cudownie jest móc wybieraćopcję  'i' 'i' zamiast 'albo' 'albo'. Bez sensu jest poświęcać całe swoje życie tylko dla dzieci. W końcu odwrócą się na piętach, które zdążą urosnąć już do rozmiaru 40 i powiedzą "nara stara". Nie poświęcać też się nie da, bo potem wyrzuty sumienia lub problemy z zachowaniem czy emocjami  dziecka nie dadzą spać. Jak zatem to pogodzić, jak to połączyć, kiedy chce się opcję  i ja i one??? Nie śpiąc na milionach, nie mając wsparcia w babci, cioci i kimś tam jeszcze, pozostaje opcja MY. Najbardziej tajemnicza ze wszystkich, ale może do zrobienia??? Czacha dymi...
 
  

piątek, 29 czerwca 2012

Jaka karma - taka Ryba

Ostatni spadek energii dał mi dużo do myślenia. Jak można dawać, kiedy samemu się nie ma wystarczająco dużo? Dzieci potrzebują duuużo miłości, radości, cierpliwości i przestrzeni. Wyczerpana, doszłam do wniosku, że te wszystkie  rzeczy potrzebuję dawać przede wszystkim sobie. Być dla siebie wystarczająco dobrą matką i ojcem w jednym. Pozwalać sobie na tupanie nogą i wrzeszczenie pod drogerią z kosmetykami "Ja chcę nowy tusz do rzęs!!!!!" Nakarmić się w sferze biologiczno-materialnej, emocjonalnej  i duchowej. Zdecydowanie zmieniam dietę w tych sferach. Wzruszam się przy każdym działaniu, które wykonuję tylko dla siebie. Śpiewam, piszę, słucham muzyki, medytuję, biegam do fryzjera, kosmetyczki i na shopping. Sprawiam radość swojemu ciału, sercu i duszy. Napełniając sie od wewnątrz mam coraz mniej oczekiwań od innych, a jednocześnie coraz więcej do dania. To się nazywa piękno!


piątek, 22 czerwca 2012

Macierzyństwo jako inicjacja szamańska

Naszło mnie takie oto kojarzenie, że współczesne macierzyństwo przypomina trochę proces inicjacji szamańskiej. Doszłam do tego wniosku, analizując liczne podobieństwa między stawaniem się matką a szamanką. W obu przypadkach dochodzi do 'usunięci' dotychczasowego człowieka i powstanie 'nowego'. Coś w tym jest, bo z pewnością nie jestem już ta Martą, która byłam zanim zostałam matką. Kolejnym aspektem jest 'odcinanie więzi' głównie społecznych i swoiste odosobnienie. Szaman udaje się do samotni, a matka? Z pewnością przez kilka pierszych miesięcy jest mocno odcięta od świata społecznego. Dalej, adept na szamana poddawany jest treningowi, mającemu na celu przesunięcie zachowań związanych z instynktem do zachowań świadomych. Kontaktuje się go wtedy z różnymi zjawiskami biologicznymi. A matka? Ma podobnie, instynkty i jej dotychczasowe zachowania stają się bardziej świadome, przemyślane i działa z poziomów najgłębszej świadomości: planując, ogarniając kwestie związane z jej dzieckiem. Poza tym ma ciągły kontakt z brudnymi pieluchami, wymiocinami, chorobami i innymi 'biologicznymi' atrakcjami. Wreszcie pora na techniki transogenne i kontakty w duchami. Przyszły szaman ma niejako 'zginąć', a kobieta, czyż nie 'ginie' symbolicznie zostając matką?  W celu osiągnięcia transu przydatne są wszelkie monotonne dźwięki, głód, brak snu, szamańska pieśń. Adeptowi pomaga 'mistrz inicjacji'. Matka często musi radzić sobie sama, chociaż czasem pojawia się w jej otoczeniu 'mądra kobieta'. Matka może łatwo osiągnąć stan transowy, biorąc pod uwagę ciąglą deprywację snu i brak czasu na jedzenie. Dziecko funduje całą gamę monotonnych dźwięków, od krzyku, przez gruchanie po wielogodzinne walenie grzechotką czy młotkiem w stół:) Poza tym, jak tu nie wejść w odmienny stan świadomości bawiąc się godzinę w 'A ku ku' czy bujając dziecko w ramionach.  O przewodnią pieść też nie trudno, bo kobieta często śpiewa swojemu maleństwu przeróżne kołysanki. A duch opiekuńczy? Musi się pojawić, aby adept ukończył 'szkolenie' szamańskie. W przypadku matki takim duchem może być ktokolwiek - dobra koleżanka, dobry terapeuta czy wreszcie ktoś z krainy snów.  Tak więc doszukałam się wielu podobieństw. Czy czuję się szamanką? Może troszkę...bo duchy czasem widzę, słyszę i czuję zwłaszcza te związane z chorobami. Myślę sobie, że każda z nas ma w sobie cząstkę mądrej szamanki, która widzi i czuje duuużo więcej zwłaszcza od  kiedy zostaje matką.


poniedziałek, 18 czerwca 2012

niedługo wakacje...

z jednej strony cieszę się ogromnie, że to już prawie wakacje i że złapię trochę słońca oraz, że coraz bliżej do 1 września:) A z drugiej strony lekko przerażają mnie dwa miesiące z dwójką maluchów na karku. Przeraża mnie gorąc, marudzenie, spacerki po lesie,  kąpiele w zimnym Bałtyku, grzebanie się w piachu i zabawa w lepienie pączków oraz uważanie na komary, osy, dygotliwe oblukiwanie maluchów w poszukiwaniu ewentualnych kleszczy, sterczenie przed dmuchankami i wydawanie fortuny na lody, baloniki i wakacyjne atrakcje.

 Biorę głęboki oddech i myślę, że to piękny czas i że robię to dla nich, ale z pewnościa wakacje z maluchami to nie jest idealny moment na relaks. Bo jak tu otworzyć książkę, jak one ciągle czegoś chcą? Jeść, pić, przytulić się, kupkę, siusiu, spać? Jak tu poleżec na słońcu kiedy skaczą po mnie i szarpią za włosy? Trochę się nie da... Tata będzie nas wspierał przez dwa tygodnie, no bo akurat tyle może wziąc urlopu. Pozostały czas czeka mnie towarzystwo dziadków. Wiadomo, że metody wychowawcze sprzed pięciu dekad obecnie nie sprawdzają się. Czeka mnie zatem jeszcze dodatkowo masa konfliktów i ćwiczenie się w świętej cierpliwości.

Jak to wytrzymam? Może w tym roku wyjątkowo będę ćwiczyć się w medytacji "tu i teraz", w każdej wolnej chwili będę zwiewać na spacer i szybką sesję jogi. Będę pozytywnie myśleć i cierpliwie akceptować wszystko co się wydarza. Pozwolę sobie od czasu do czasu na kalorycznego loda i na ukochane mohito. Bo grunt to pozytywne nastawienie i kontakt z Istnieniem (mam nadzieję, że z netem też czasem uda mi się skontaktować:)





czwartek, 14 czerwca 2012

wymiana garderoby

czyli znak, że dzieciaki rosną, zawsze wzbudza we mnie wzruszenie i całą gamę emocji. Wymieniam małe ciuszki na kolejne, które wydają mi się większe, choć wciąż małe. Dzieciaki taaaak szybko rosną. Zanim się obejrzałam moja córka nosi 30 rozmiar buta! A dopiero się urodziła... Chyba będę jedną z tych mam, które do swoich dorosłych dzieci będę mówiła córciu, syneczku. Nie da się chyba inaczej. Jak towarzyszy się człowiekowi od samego momentu poczęcia, pamięta się go jako pulsujący punkcik na ekranie monitora, w uszach dźwięczy pierwszy krzyk to już zawsze widzi się w nim / w niej swego malucha. Miłość matki to najbardziej odjechane, niesamowite i najmocniejsze uczucie jakiego się w życiu doświadcza. Tak jakby miłość była nośnikiem życia, jego kontinuum, przekazem dla kolejnego pokolenia. Ostatnio zastanawiała mnie kwestia, tego, czy ktoś kto tego nie doświadczył może jakoś połączyć się z nurtem życia, z tym właśnie kontinuum. Stwierdzam, że to naprawdę możliwe. Można zregenerować swoje siły witalne i odnaleźć połączenie z naturą, z kontinuum istnienia. Czy w tym wcieleniu, czy w kolejnym, w końcu każdy dostaje swoją szansę i warto ją wykorzystać i odważnie iść dalszą drogą. Myślę sobie i cieszy mnie to, że odzyskując połączenie z Tym Czymś Większym nie można go utracić zwłaszcza kiedy jest się na właściwej ścieżce... np. po dzieci do przedszkola...



środa, 6 czerwca 2012

jedzenie vs karmienie

Ostatnio moje krągłe ciało wogóle nie ma ochoty na jedzenie, a przecież zawsze lubiło jeść:(  W sumie, nie mam co narzekać, może zanim wbiję się w swoje czarne bikini,  ubędzie mi dzięki temu tu i tam. Ale z drugiej strony taka sytuacja mnie niepokoi. Brak apetytu i smaku na cokolwiek przyprawia mnie o zawrót głowy z rana i brak energii wieczorem. Nie mam chęci na żadne smakołyki, ani potrawy, o zupce pomidorowej nie wspominając... Podczas jednej z ciekawych rozmów ostatniego tygodnia moja doświadczona w temacie rozmówczyni wskazała na to, że przyczyna może leżeć w tym, że jako mama karmię swoje dzieci. A to, jak zauważyła nie ma nic wspólnego z przyjemnością czerpaną z jedzenia i delektowania się smakowitymi potrawami. Karmiąc, nie mam czasu na przygotowanie czegoś naprawdę samokowitego. Jedzenie dla małych ma być pożywne, zdrowe i w miarę szybko się robić. Moje kubki smakowe się chyba zbuntowały. Brak czasu żeby posiedzieć i fajnie zjeść też zrobił swoje. No ale przecież nie uraczę swoich pociech wysublimowaną sałatką z rukoli, orzechów włoskich, suszonych pomidorów polaną balsamico... one raczej wolą naleśniki. Muszę koniecznie odszukać radość jedzenia, bo inaczej zamiast być bardziej grycanką zamienię się niedługo w rubikankę :) 



girl or boy?

Bycie mamą dziewczynki różni się od bycia mamą chłopca. W obu przypadkach doświadczam totalnie różnych energii i całej masy swoich mocnych i słabych stron.

Z córką zdecydowanie bardziej dotykam swoich mocnych stron. Poznaję łagodność, wrażliwość i delikatność.  To super okazja do konfrontacji   ze swoją mocą.  Na codzień zaprzyjaźniam się ze swoimi pierwotnymi i wtórnymi kawałkami. Czasem bywa to bolesne, czasem uzdrawiające. Matka-córka to relacja na skalę światową. Pełna burz, wybuchów i prób sił. To relacja, która buduje od nowa obraz mnie samej. Maluje mnie w coraz bardziej subtelnych kolorach kobiecej mocy. To okazja do wzmocnienia siebie od wewnątrz i zmiękczenia siebie na zewnątrz.

Będąc z synem doświadczam odwagi, uporu, niezłomności. Zdecydowanie więcej tu ciepła, luzu i płynięcia. Nikt nie kocha mamusi bardziej niż mały chłopak. Słodko jest dostawać od rozkosznego dwulatka kwiatki i całusy. Bycie z synem uświadamia mi więcej słabych stron i pokazuje też niedokochane aspekty. Jak balsam dla serca i duszy łagodzi moje wnętrze i stawia większe wymagania światu.

Fajnie jest czerpać radość i smutek z bycia z nimi. Fajnie jest uczyć się bycia bardziej prawdziwą i pełniejszą sobą. Dzieci dają mi możliwość poznawania siebie. Czasem siebie nie lubię za to co odkrywam, czasem się doceniam, daję sobie czas. Wybaczam sobie, albo złoszczę. Pozwalam na przepływ jin i jang w moim życiu. To się nazywa pełnia...szczęścia???


środa, 30 maja 2012

Samodzielne poranki

Nie sądziłam, że tak szybko tego doczekam, ale stało się!!! Efekty mądrego podejścia do dzieci zaczęły procentować. Zamiast pobudek wczesnym rankiem, zaczęłam się wysypiać. Moja sprytna czterolatka samodzielnie dba o wszystkie swoje poranne potrzeby. Sama robi sobie śniadanko, przy okazji też dla swojego młodszego braciszka:) Jak coś rozleje to bieże ściereczkę i sprząta. Potem sama wykonuje swoją poranną toaletę. Sama się ubiera i na dodatek słyszę od niej: mamusiu, ty sobie jeszcze pośpij, a my sie sami pobawimy... Super, że moja praca i wysiłek się opłacił:) Witajcie dłuuugie poranki

poniedziałek, 21 maja 2012

W piaskownicy

Spędzając mnóstwo czasu na placykach i w ogródkach dla dzieci stwierdzam, że są to miejsca, gdzie doświadczam najwięcej współczucia, radości i empatii. Rodzice, wymieniają się porozumiewawczymi, pełnymi ciepła spojrzeniami, dzieci szaleją. Placyk to miejsce, gdzie wiadomo o co chodzi. Chodzi o zabawę i fajnie spędzony wspólnie z dziećmi i innymi dorosłymi czas. To miejsca, gdzie doświadcza się wspólnoty, jedynej w swoim rodzaju. Dla dzieci wspólna zabawa w piaskownicy to pełnia szczęścia i chyba najbardziej naturalne środowisko.
Jako mamie, bardzo brakuje mi takich wspólnotowych klimatów, przestrzeni, takich piaskownic dla dorosłych, gdzie mogłabym być bliżej innych mam, wymieniać poglądy, opinie, spostrzeżenia, uczyć się, czuć się cześcią większej całości. Jakoś to współczesne macierzyństwo jest takie trochę zamknięte w czterech ścianach. Lekko ożywa wiosną i latem, przenosi się w plener,  a potem znowu zamyka się i chowa po kątach. Zimą zawsze wymianiam się z koleżankami oklepanym frazesem - byle do wiosny. A wiosna w tym roku tak późno przyszła....


poniedziałek, 14 maja 2012

Kto jest tutaj szefem?

Wychowując dzieci słyszę to tu to tam, że to ja powinnam rządzić, a dzieci siedzieć cicho i się słuchać, bo sobie z nimi nie poradzę, bo wejdą mi na głowę, bo śmo i owo. Zatykam uszy, bronię swoich racji albo udaję mało stanowczą,  kobietkę typu beta. A tak wogóle  to wiem swoje. Dzieci to ludzie, tacy sami jak wszyscy inni, a moją rolą nie jest bycie ich szefem.  Nie mam ochoty nikim zarządzać, ani pokazywać swojej siły, czy wyższości. Ważne jest dla mnie wzajemny szacunek, zrozumienie i dogadanie się. Wiadomo, że jako osoba dorosła modeluję sposób funkcjonowania dzieciakom. Chcę nauczyć dzieci demokracji, nie szukania wyższej  racji. Tyle się można nauczyć od dzieci, że ważniejsze od szefowania jest wspólna wymiana i uczenie się od siebie. Dzieci i ryby głos mają i chwała tym co ich uważnie słuchają:)

środa, 25 kwietnia 2012

Którędy???

Zdarzają się chwile kiedy jako matka mam głowę pełną wątpliwości, zwłaszcza po przeczytaniu kolejnej mądrej ksiązki, która wprowadza nowe i świeże poglądy na tematy związane z  rodzicielstwem. Zawieszam sie wtedy i czekam,  aż mój intuicyjny  kompas przetworzy nowe informacje i dostroi się do nowej częstotliwości czucia i nowego sposobu komunikacji. Matką staję się każdego dnia, od nowa. Staram się jak mogę, aby dzieci dostawały nie tylko to, czego chcą, ale głównie to czego najbardziej potrzebują, czyli mnie, mojej akceptacji, mojej uwagi i miłości. W chwilach zwątpienia, w momentach zawieszeń między teorią a praktyką najlepszym drogowskazem są dzieci. One reagują na zmiany we mnie i stąd wiem, że podążam we właściwym kierunku lub nie. Feedback od dzieci to najbardziej kompetentna wskazówka.
Taka trudna chwila zdarzyła mi się w miniony weekend, kiedy zagubina w myślach pogrążyłam się w lekkim poczuciu winy, że to jak postępowałam z dziećmi do tej pory może nie było wystarczająco takie siakie czy owakie. Każda matka doświadcza takich uczuć od czasu do czasu, nie jestem wyjątkiem. W tym czasie moja 4-letnia córeczka pisała sobie literki na kartce. Nagle podniosła kartę, na której napisała kilka znaczków, bez ładu i składu.
- Mamo co tu napisałam?  - spytała. Ja jej na to - Kilka literek kochanie.
- No tak, mamo, ale co ja tu napisałam? - upierała się.
- Nie wiem - odpowiedziałam szczerze.
- Tu jest napisane "Kocham cię bardzo, mamo" - odpowiedziała.
Trafiło to we mnie jak piorun, bo akurat w tym trudnym dla mnie  momencie zwątpienia dostałam pełen akceptacji i miłości feedback od swojej córki. Potraktowałam to wyznanie jako prawdziwy dar i przyjęłam go z otwartym sercem. To przeszczere wyznanie, akurat w tym momencie podziałało na mnie jak balsam.  Wątpliwości się rozwiały, poczucie winy ulotniło się. Dalsza droga stała się dla mnie jasna. Szybko sobie wybaczyłam i z uśmiechem poszłam dalej. Naprawdę warto słuchać swoich dzieci, bo to mali-Wielcy Nauczyciele.

czwartek, 19 kwietnia 2012

mleko w tubce

Dziecięca energia jest jak skondensowane mleko w tubce - to taka esencja, której nie sposób się oprzeć. Złość jest złością, smutek smutkiem, radość radością, a chęć zrobienia, posiadania czegoś wypływa z impulsu nie filtrowanego przez: a po co? czy to ma sens? czy wypada? Kiedy dziecko czegoś chce poprostu po to sięga, w fizycznym tego słowa znaczeniu. Fajnie, kiedy dorosły pozwala dziecku na bycie tą esencją, na wyrażanie i doświadczanie bez oceniania. Dzieci są kompetentne, mają ogromną intuicję i są w kontakcie z najgłębszym JA. Tak jak lubimy mleko w tubce, lubmy nasze dzieciaki takimi jakie są. Pomagajmy im i wspierajmy je w utrzymaniu tego kontaktu z esencją. Czasem jest to trudne, zwłaszcza jak się jest już 'dorosłym',  ale czego się nie robi dla mleka w tubce...mmm





poniedziałek, 16 kwietnia 2012

M&M's

Dzisiaj dotarło do mnie jakie wielkie szczęście mnie spotyka kazdego dnia. Mam dwójkę wypasionych, zdrowych, odlotowych, ślicznych dzieci. Parka jak z żurnala. Może czasem dają w kość, chorują, brudzą, rozrabiają, krzyczą i wymagają ciągłej uwagi, ale kocham ich ponad wszystko. Są moimi najjaśniejszymi gwiazdami. Sprawiają, że staję się lepszą osobą każdego dnia, przewartościowują cały świat. Uczą pokory, cierpliwości, odwagi, pewności siebie i dyscypliny. Są moimi małymi wielkimi mistrzami. Czasem wyczerpują moje baterie, ale znalazłam już paliwo, które je ciągle ładuje. To miłość. Jedyny, prawdziwy sens wszystkiego.


czwartek, 12 kwietnia 2012

Wietrznia nuuuda

Ospa wietrzna zaatakowała ponad 3 tygodnie temu. Najpierw zachorowała Ma. Po dwóch tygodniach dołączył Mi. Już po pierwszych trzech dniach miałam dosyć, a co dopiero teraz! Ma juz poszła do przedszkola. Co jedno dziecko w domu to nie dwoje, ale i tak wariuję. Mały nie może wychodzić na dwór jeszcze kilka dni. Zabrakło mi pomysłów już co robić ze sobą w domu. Z nudów zabrałam sie za prasowanie. To straszne, ale ile można siedzieć na fejsie, oglądać stare zdjęcia, filmy, czytać i gapić się w okno. Jeśli nie równoważy się tego inną aktywnością, poza domem, wśród ludzi - to naprawdę krótko. Moje odosobnienie sięga zenitu. - Ciuciuciu, blablablaaa -  tyle dźwięków w ciągu dnia zwykle uda mi się zamienić z dzieckiem. Albo - chcesz soczek? Tak? Zaraz ci dam. A może coś zjesz?  No i jak tu nie oszaleć? Rozmowa z samą soba naprawdę nie jest aż tak fascynująca. Kilka przelotnych słów przez telefon zamieniam z koleżanką, z mężem. Poza tym zatapiam się w nudzie. Grzęzne zwyczajnie, jak w błocie, nie mogę się z niej wydostać. Łapię się byle czego, ale i to już nie wystarcza. Wietrzna nuda poprostu. I mały próg tolerancji na. 

wtorek, 10 kwietnia 2012

Mamma Mia!

Mamma Mia to autentyczna osoba która mówi NIE z miłości, żeby potem móc powiedzieć TAK -  też z miłości. To ktoś kto komunikuje się za pomocą chcę, nie chcę, życzę sobie, nie życzę sobie, lubię, nie lubię, nie podoba mi się... W ten sposób ustala granice nie raniąc nikogo. Mamma Mia nie używa tonu rozkazującego w relacjach (no chyba że wymaga tego sytuacja),  bo wie że w 99% przypadkach się to nie sprawdza. To ktoś kto nie zatraca siebie dla innych lecz odnajduje się dzięki nim, zwłaszcza  małym:) Radzi sobie z przywódctwem w rodzinie i dba o równorzędne w niej relacje. Mamma Mia bierze odpowiedzialność za siebie i swoja rodzinę i uczy tego dzieci. Poświęca dużo uwagi pociechom, bo wie że to ważne. Rozmawia z nimi, patrzy, uśmiecha się, czasem karci, ale zawsze konstruktywnie. Mamma Mia ciągle się rozwija, bo wie, że jedyne co pewne w życiu to zmiana. Mamma Mia nie ma aspiracji do bycia idealną mamą, bo wie, że takie nie istnieją. Dlatego nie rozpieszcza maluchów tylko kocha, inspiruje, uczy i szanuje. Mamma Mia!!!

poniedziałek, 2 kwietnia 2012

Króliczek duracella



Wyczerpanie. To stan, który prędzej czy później dopada każdą matkę. Jeśli nie fizyczne, to psychiczne, albo oba na raz. Zmęczenie materiału; cierpliwości, która ma swoje granice, permanentne niedospanie, bycie w ciągłym biegu, planowanie, ogarnianie, myślenie o 10 sprawach na raz. Trudno zregenerować się w tych obszarach w przeciągu chwili, którą od czasu do czasu uda się matce wyszarpnąć dla siebie. Codziennie przez matkę  przetacza  się co najmniej 5 tornad, 2 huragany i burza z piorunami. Tyle samo albo jeszcze więcej przelatuje przez mieszkanie.  Przydałby się dostęp do zasobów energii permanentnie  odnawialnej albo wymienne  baterie duracella, aby sprostać wszystkim zadaniom. Dodatkowo dzieci wydają się mieć jakąś niesamowitą zdolność wysysania energii, tak jakby przecięta przy porodzie pępowina nigdy nie była przecięta na poziomie energetycznym. Dzieciom zawsze jest mało, nie ważne ile im się da, poświęci czasu i miłości. Mają niezaspokojony głód pochłaniania energii dorosłych.  A matka to nie maszyna. Czasem wydaje mi się, że całe współczesne macierzyństwo trochę wtłacza matkę w bycie robotem. Musi zasuwać 24/7 przy dzieciach, w domu i  jeszcze w pracy, żeby stać ją było na wszystkie cudowne gadżety i ułatwiacze życia codziennego. Bycie matką to zadanie na miarę top managementu, z taką różnicą, że  nie ma się dostępu do ekskluzywnych klubów odnowy biologicznej, Spa, ani kwartalnych bonusów.  

niedziela, 25 marca 2012

Wash and Go


Wash and Go czyli jak  pogodzić dwie życiowe role – matki i kobiety?
Zostałam matką ponad cztery lata temu. Kobietą byłam od – hmm,  właściwie nawet nie wiem kiedy, bo trudno jest określić granicę kobiecości. Dawniej pierwsza miesiączka i towarzyszące jej rytuały stanowiły granicę między światem dziecka a światem kobiet. Dzisiaj? Brak rytuałów, brak grona starszych kobiet, które wprowadzają do ich świata, granice w tym temacie nie są ostre. 
Dla mnie kobiecość kojarzy się nie tylko z dbaniem o urodę i kupowaniem ciuchów, ale też z dostępem do  energii,  która jest blisko związana z naturą, jej rytmem, mądrością, przepływem, z kreatywnością, intuicją i  duchowością. Biorąc pod uwagę wymienione aspekty kobietą stałam się kilka  lat temu.  Jednakże pełni  kobiecości doświadczyłam zostając matką. Zastanawiam się czasem czy będąc matką obie role w ogóle można rozpatrywać osobno, czy one się właśnie uzupełniają i dopełniają? 
Chyba tak jest, gdyż będąc matką nie umiem odgraniczyć siebie-kobiety, bo jestem już kobietą-matką. Chociaż od czasu do czasu  fajnie jest poczuć się tylko kobietą. Płynąć z rytmem zająć się sobą, zauważyć  na sobie jakiś męski wzrok, odwzajemnić posłany uśmiech, odczuć  flircik zainteresowania. To miłe czasem słuchając intuicji wyskoczyć gdzieś w eleganckiej sukience. Ze zrobionymi paznokciami i fryzurą zostawić całe macierzyństwo za drzwiami restauracji. Miło jest realizować się zawodowo i  tworzyć nie tylko obiadki. Używać siły kreatywność w pełni.  Robić te wszystkie rzeczy, które określają mnie jako kobietę. Tyle, że...
Wszystko co robię, kim jestem dzisiaj jest nierozerwalnie związane z faktem, iż jestem matką. Dwie role we mnie przeplatają się, łączą, dopełniają, inspirują nawzajem, dodają mi energii, wartościują moje życie.  Doświadczenia bycia matką wzbogacają moją kobiecość o nowe wymiary (czasem rozmiary, zwłaszcza zimąJ). Sprawiają, że czuję się bliżej siebie, natury, materii i życia. Bycie matką to naturalna sprawa w mojej kobiecości. Cudownie inspirująca, czasem na maxa męcząca - rola dopełniająca kobietę we mnie.

czwartek, 22 marca 2012

Matka Perfekcjonistka poznaje Wystarczająco Dobrą Matkę


MP (Matka Perfekcjonistka): Droga pani, czy może mi pani przybliżyć co to właściwie znaczy Wystarczająco Dobra Matka? Przyznam się, że brzmi to dosyć podejrzanie. Czy matka może być w ogóle wystarczająco dobra?

WDM: Oczywiście, droga pani, Wystarczająco Dobra Matka to matka na miarę swoich możliwości i ograniczeń.

MP: To matka może mieć jakieś ograniczenia, jakąś miarę swoich możliwości? Przyznam, że brzmi to, jakby była pani leniwą egoistką, a do tego nie kochała pani swoich dzieci.

WDM: Oh, to daleko posunięte wnioski. Wiem na ile mnie stać, ile mogę dać żeby nie przekroczyć swoich granic. Dzieci kocham ponad życie, ale siebie też:)

MP: Ale przyzna pani, że czasem nie chce jej się zajmować domem, że nic pani nie ugotuje, nie wyprasuje wszystkich ubranek, nie pobawi się z dziećmi, tylko skupi się pani na facebooku.

WDM: Tak, oczywiście, przyznaję, czasem naprawdę nie chce mi się zrobić żadnej z rzeczy, które pani wymieniła. Jak mi się nie chce, to nie robię, albo czatuję z koleżanką na fejsie.

MP: Jestem oburzona! Jak tak można, żyć w bałaganie i pozwolić, aby dzieci miały nieuprasowane ubranka, nie ugotowany dwudaniowy posiłek a do tego, żeby biegały bez celu po domu. To egoizm i lenistwo!

WDM: Droga pani, odrobina zdrowego egoizmu pozwala mi zachować zdrowe zmysły i nie oszaleć. To, że czasem umiem sobie pozwolić na chwilę luzu nie znaczy od razu, że jestem leniwa.

MP: Ciarki mnie przechodzą jak to pani mówi. Ja zawsze mam wszystko pod kontrolą. Codziennie wykonuje swoje zadania według ustalonego planu. Jak tylko wstanę rano o 6 to od razu biorę się do pracy. Gotuję obiad, sprzątam, nastawiam pranie, robię śniadanie dla wszystkich domowników, szykuję im uprasowane ubrania.

WDM: A kiedy pije pani poranną kawę? Bo ja bez dużej czarnej nie rozpoczynam swego dnia.

MP: Dopiero jak perfekcyjnie wykonam swoje zadania.

WDM: To chyba wieczór już wtedy jest? Nie za późno na kawę?

MP: Oh, niech pani daruje sobie ten sarkazm. Staram się, aby wszystko było idealne.

WDM: To chyba jest pani bardzo zmęczona.

MP: Zmęczenie? Nie proszę pani, w moim codziennym planie nie ma na to miejsca.

WDM: A mnie strasznie zmęczyła nasza rozmowa i idę na drzemkę.

MP: Drzemka w ciągu dnia!!!! Ależ to niedopuszczalne! A kto przygotuje obiad, zajmie się dzieckiem i odkurzy?

WDM: Dzisiaj nie będzie obiadu, dziecko zaśnie ze mną, a odkurzy mąż:)


wtorek, 20 marca 2012

Czy matka to jeszcze człowiek???


Matko  - nie narzekaj! Usłyszałam od swojej nowej sąsiadki, kiedy wyprowadzałam na spacer swoje dwie pociechy a ona wyprowadzała swojego małego pieska. 

Matko – nie marudź! Słyszę mniej więcej raz na dwa tygodnie od męża, który ciągle marudzi.

Matko – nie chciej niczego poza siedzeniem w domu i wychowywaniem dzieci! Słyszę głos systemu społecznego, który wcale nie ułatwia matkom powrotu do pracy.

Matko – nie choruj! Słyszę głosy pracodawców, którzy nieprzychylnie patrzą na zwolnienia.

Matko – dawaj sobie ze wszystkim radę sama! Słyszę głos kultury, który promuje bycie dzielną, zaradną, odpowiedzialną, niezłomną i samodzielną!

Matko – nie odpoczywaj! Słyszę głos systemu, któremu wygodnie jest kiedy nie daje mi prawa do zmęczenia.

Matko – czy ty w ogóle możesz być jeszcze człowiekiem???

niedziela, 18 marca 2012

Niedzielny frustranek

Wiosna. uwielbiam wiosnę. robi się ciepło, ptaszki ćwierkają, przyroda budzi się do życia. tak, budzi się i to coraz wcześniej! kochane pociechy moje płynąc z rytmem natury wstają razem z kurami. jak to się dzieje! mieszkamy w mieście i żadnych kur nie słychać, rolety zaciemniają pokój na maxa. one budzą się i już.  liczba przesypianych przeze mnie godzin drastycznie maleje. liczba sfrustrowanych myśli rośnie. przypominam sobie nauki mądrych mistrzów: akceptacja, om mani parabami, nie przywiązywanie się do uczuć i myśli, oddech, jama jama bimbarama. w obliczu senności rzucam cudowne zen-nony w kąt i naciągam kołdrę na głowę. szturcham pana P, ani drgnie. jak zwykle. mistrzowie mówią tyle o porzucaniu złudzeń. a ja nadal się łudzę. nadal umawiam się, obrażam, złoszczę, wyciągam konsekwencje. a on nadal śpi. zadziwiające, że dorośli nie podążają za rytmem natury z taką oczywistością jak dzieci...
moi mali mistrzowie są chętni iść już na spacer. jest 8 rano, w niedzielę,  Wiosning w pełni.
kawyyyyy!!!!!  


czwartek, 15 marca 2012

Koleżanki singielki



Pobudka codziennie o 7 rano, nawet w weekend. Pranie, sprzątanie, prasowanie na okrągło. Dowieźć dzieci do dentysty, pojechać przez całe miasto po nowe buciki, umówić szczepionkę, ortopedę, zrobić zakupy, pobawić się i na koniec dnia uśmiechnąć do męża. Tak wygląda wspaniałe życie w rodzinnym kręgu. Jak tylko uda mi się wyskoczyć wieczorem na tańce z koleżankami, z częstotliwością mniej więcej raz na miesiąc, to zazdrość ściska moje cztery litery. Oto ONE. Wolne, niezależne, zapraszające fajnych kolesi do swoich M4. Koleżanki – singielki. Żyją pełnią życia, wyjeżdżają na wakacje do Tajlandii, kupują nowe ciuchy, imprezują. Nasze spotkania spędzają mi sen z powiek. Nie tylko dlatego, że zawsze imprezujemy do białego rana. Zazdroszczę im. Zaraz po takim upojnym wieczorze wracam do swoich kochanych pociech i ledwo jestem w stanie przeżyć następny dzień a tu przychodzi sms od jednej z NICH, o godzinie 14.00. Właśnie wstałam, kochana, świetnie się bawiłam. Śniadanko z Xem… a ja już od 7 godzin na nogach. Wyć mi się chce. Auuuuu.


Niedziela. Jak zwykle rozmyślam, że mimo tej całej harówy z dzieciakami, kłótniach z mężem o to kto w zeszłym tygodniu pospał dłużej
 jest mi dobrze. Udało mi się stworzyć podstawową komórkę społeczną. Nie mam ciśnienia, że tu 30-tka na karku a ja nadal sama. Nikt mi głowy nie suszy, że to już czas  na dzieci i na męża. Ten punkt programu mam już odhaczony. Intensywnie wykonując organiczną pracę u podstaw, nawet powoli zaczynam czerpać zadowolenie z bycia matką. Konfrontuję się z trudnymi uczuciami, ze swoimi demonami, ze swoimi słabościami, ale daję i biorę miłość i uczę się od swoich dzieci baaardzo dużo o sobie i życiu. Dzieci uczą mnie też bycia Tu i Teraz i jak być bardziej ZEN.


                A ONE może skrzętnie ukrywają swój stres związany z byciem singielką? Zakładają coraz  bardziej obcisłe spodnie, obcasy coraz wyższe, makijaż robią coraz mocniejszy. Kobiety, które wciąż nie mogą/nie chcą znaleźć drugiej połówki, nie decydują się na dziecko. Rozmawiam bliżej, zaglądam głębiej. Ona mówi –  żal mi mojego dotychczasowego życia, beztroski, nie wiem czy będę dobrą mamą, nie chcę być odpowiedzialna za kogoś innego niż ja, boję się, że sobie nie poradzę, że poniosę porażkę. Jak pogodzę pracę zawodową z wychowaniem dziecka, czy dam radę finansowo, kto mi pomoże. Wczuwam się, staram zrozumieć. Fajnie, że dziewczyny chcą ugryźć temat z rozsądnej strony. Chcą zaplanować, czuć się pewnie, wiedzieć na czym stoją. Decyzja ta, jest trudna i wymaga zastanowienia, gotowości. Niczego nie doradzam, ani nie odradzam. Staram się czuć i pracować nad tym co się pojawia, mając na uwadze własne doświadczenia.



Bycie matką to cholernie trudne zadanie, a do tego odpowiedzialne. Nie da się połączyć bycia singielką z byciem matką. Na jakiś czas dziecko pochłania całą energię i każdy milimetr życia. Ale stawanie się matką to też proces, do którego każda kobieta dostraja się indywidualnie. Nie każda też zostaje matką, niezależnie czy ma dziecko czy nie. To dialog każdej kobiety z matką naturą w nieustannej konfrontacji z codziennością.


Bycie matką przewartościowuje cały świat. A bycie singielką? Kusi mnie jeszcze, choć momenty te są krótsze i trudno mi sobie wyobrazić życie bez ukochanych pociech. Kiedy zostaje się matką, jest się wykluczonym z dotychczasowych grup, a koleżanki singielki już nie chcą się tak chętnie z tobą umawiać, nie chcą słuchać o kupkach, pieluszkach i spacerkach. Te dwa światy to różne światy i tak po prostu jest.

WDM reaktywacja

może niektórzy pamiętają, ale kiedyś zaczęłam pisać bloga pod tym tytułem. potem była dłuuga cisza. poziom frustracji związany z byciem matką nie był wystarczająco wysoki, abym kontunuowała. za to teraz, mmm, nie mogę znieść samotności jaka towarzyszy macierzyństwu. bywają dni, że tv albo komputer to moje jedyne przyjazne twarze i pozorne okna na świat. mam tyle refleksji, słowa cisną mi się na usta, ale czasem nie mam ich do kogo otworzyć. a nawet jak jest ten ktoś to rzadko mnie rozumie. bo zrozumieć matkę może chyba tylko inna matka. tak oto, słów potokiem zalewać będe tego bloga. dzielić się swoimi spostrzeżeniami, refleksjami i mini formami literackimi. może będzie mi trochę lepiej na duszy i wątrobie:)

Wystarczająco Dobra Matka
Marta