Wyczerpanie. To stan, który prędzej
czy później dopada każdą matkę. Jeśli nie fizyczne, to psychiczne, albo oba na
raz. Zmęczenie materiału; cierpliwości, która ma swoje granice, permanentne
niedospanie, bycie w ciągłym biegu, planowanie, ogarnianie, myślenie o 10
sprawach na raz. Trudno zregenerować się w tych obszarach w przeciągu chwili,
którą od czasu do czasu uda się matce wyszarpnąć dla siebie. Codziennie przez
matkę przetacza się co najmniej 5 tornad, 2 huragany i burza z
piorunami. Tyle samo albo jeszcze więcej przelatuje przez mieszkanie. Przydałby się dostęp do zasobów energii permanentnie odnawialnej albo wymienne baterie duracella, aby sprostać wszystkim
zadaniom. Dodatkowo dzieci wydają się mieć jakąś niesamowitą zdolność wysysania
energii, tak jakby przecięta przy porodzie pępowina nigdy nie była przecięta na
poziomie energetycznym. Dzieciom zawsze jest mało, nie ważne ile im się da,
poświęci czasu i miłości. Mają niezaspokojony głód pochłaniania energii
dorosłych. A matka to nie maszyna. Czasem
wydaje mi się, że całe współczesne macierzyństwo trochę wtłacza matkę w bycie
robotem. Musi zasuwać 24/7 przy dzieciach, w domu i jeszcze w pracy, żeby stać ją było na wszystkie
cudowne gadżety i ułatwiacze życia codziennego. Bycie matką to zadanie na miarę
top managementu, z taką różnicą, że nie ma się dostępu do ekskluzywnych klubów odnowy
biologicznej, Spa, ani kwartalnych bonusów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz