poniedziałek, 2 kwietnia 2012

Króliczek duracella



Wyczerpanie. To stan, który prędzej czy później dopada każdą matkę. Jeśli nie fizyczne, to psychiczne, albo oba na raz. Zmęczenie materiału; cierpliwości, która ma swoje granice, permanentne niedospanie, bycie w ciągłym biegu, planowanie, ogarnianie, myślenie o 10 sprawach na raz. Trudno zregenerować się w tych obszarach w przeciągu chwili, którą od czasu do czasu uda się matce wyszarpnąć dla siebie. Codziennie przez matkę  przetacza  się co najmniej 5 tornad, 2 huragany i burza z piorunami. Tyle samo albo jeszcze więcej przelatuje przez mieszkanie.  Przydałby się dostęp do zasobów energii permanentnie  odnawialnej albo wymienne  baterie duracella, aby sprostać wszystkim zadaniom. Dodatkowo dzieci wydają się mieć jakąś niesamowitą zdolność wysysania energii, tak jakby przecięta przy porodzie pępowina nigdy nie była przecięta na poziomie energetycznym. Dzieciom zawsze jest mało, nie ważne ile im się da, poświęci czasu i miłości. Mają niezaspokojony głód pochłaniania energii dorosłych.  A matka to nie maszyna. Czasem wydaje mi się, że całe współczesne macierzyństwo trochę wtłacza matkę w bycie robotem. Musi zasuwać 24/7 przy dzieciach, w domu i  jeszcze w pracy, żeby stać ją było na wszystkie cudowne gadżety i ułatwiacze życia codziennego. Bycie matką to zadanie na miarę top managementu, z taką różnicą, że  nie ma się dostępu do ekskluzywnych klubów odnowy biologicznej, Spa, ani kwartalnych bonusów.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz