środa, 25 kwietnia 2012

Którędy???

Zdarzają się chwile kiedy jako matka mam głowę pełną wątpliwości, zwłaszcza po przeczytaniu kolejnej mądrej ksiązki, która wprowadza nowe i świeże poglądy na tematy związane z  rodzicielstwem. Zawieszam sie wtedy i czekam,  aż mój intuicyjny  kompas przetworzy nowe informacje i dostroi się do nowej częstotliwości czucia i nowego sposobu komunikacji. Matką staję się każdego dnia, od nowa. Staram się jak mogę, aby dzieci dostawały nie tylko to, czego chcą, ale głównie to czego najbardziej potrzebują, czyli mnie, mojej akceptacji, mojej uwagi i miłości. W chwilach zwątpienia, w momentach zawieszeń między teorią a praktyką najlepszym drogowskazem są dzieci. One reagują na zmiany we mnie i stąd wiem, że podążam we właściwym kierunku lub nie. Feedback od dzieci to najbardziej kompetentna wskazówka.
Taka trudna chwila zdarzyła mi się w miniony weekend, kiedy zagubina w myślach pogrążyłam się w lekkim poczuciu winy, że to jak postępowałam z dziećmi do tej pory może nie było wystarczająco takie siakie czy owakie. Każda matka doświadcza takich uczuć od czasu do czasu, nie jestem wyjątkiem. W tym czasie moja 4-letnia córeczka pisała sobie literki na kartce. Nagle podniosła kartę, na której napisała kilka znaczków, bez ładu i składu.
- Mamo co tu napisałam?  - spytała. Ja jej na to - Kilka literek kochanie.
- No tak, mamo, ale co ja tu napisałam? - upierała się.
- Nie wiem - odpowiedziałam szczerze.
- Tu jest napisane "Kocham cię bardzo, mamo" - odpowiedziała.
Trafiło to we mnie jak piorun, bo akurat w tym trudnym dla mnie  momencie zwątpienia dostałam pełen akceptacji i miłości feedback od swojej córki. Potraktowałam to wyznanie jako prawdziwy dar i przyjęłam go z otwartym sercem. To przeszczere wyznanie, akurat w tym momencie podziałało na mnie jak balsam.  Wątpliwości się rozwiały, poczucie winy ulotniło się. Dalsza droga stała się dla mnie jasna. Szybko sobie wybaczyłam i z uśmiechem poszłam dalej. Naprawdę warto słuchać swoich dzieci, bo to mali-Wielcy Nauczyciele.

czwartek, 19 kwietnia 2012

mleko w tubce

Dziecięca energia jest jak skondensowane mleko w tubce - to taka esencja, której nie sposób się oprzeć. Złość jest złością, smutek smutkiem, radość radością, a chęć zrobienia, posiadania czegoś wypływa z impulsu nie filtrowanego przez: a po co? czy to ma sens? czy wypada? Kiedy dziecko czegoś chce poprostu po to sięga, w fizycznym tego słowa znaczeniu. Fajnie, kiedy dorosły pozwala dziecku na bycie tą esencją, na wyrażanie i doświadczanie bez oceniania. Dzieci są kompetentne, mają ogromną intuicję i są w kontakcie z najgłębszym JA. Tak jak lubimy mleko w tubce, lubmy nasze dzieciaki takimi jakie są. Pomagajmy im i wspierajmy je w utrzymaniu tego kontaktu z esencją. Czasem jest to trudne, zwłaszcza jak się jest już 'dorosłym',  ale czego się nie robi dla mleka w tubce...mmm





poniedziałek, 16 kwietnia 2012

M&M's

Dzisiaj dotarło do mnie jakie wielkie szczęście mnie spotyka kazdego dnia. Mam dwójkę wypasionych, zdrowych, odlotowych, ślicznych dzieci. Parka jak z żurnala. Może czasem dają w kość, chorują, brudzą, rozrabiają, krzyczą i wymagają ciągłej uwagi, ale kocham ich ponad wszystko. Są moimi najjaśniejszymi gwiazdami. Sprawiają, że staję się lepszą osobą każdego dnia, przewartościowują cały świat. Uczą pokory, cierpliwości, odwagi, pewności siebie i dyscypliny. Są moimi małymi wielkimi mistrzami. Czasem wyczerpują moje baterie, ale znalazłam już paliwo, które je ciągle ładuje. To miłość. Jedyny, prawdziwy sens wszystkiego.


czwartek, 12 kwietnia 2012

Wietrznia nuuuda

Ospa wietrzna zaatakowała ponad 3 tygodnie temu. Najpierw zachorowała Ma. Po dwóch tygodniach dołączył Mi. Już po pierwszych trzech dniach miałam dosyć, a co dopiero teraz! Ma juz poszła do przedszkola. Co jedno dziecko w domu to nie dwoje, ale i tak wariuję. Mały nie może wychodzić na dwór jeszcze kilka dni. Zabrakło mi pomysłów już co robić ze sobą w domu. Z nudów zabrałam sie za prasowanie. To straszne, ale ile można siedzieć na fejsie, oglądać stare zdjęcia, filmy, czytać i gapić się w okno. Jeśli nie równoważy się tego inną aktywnością, poza domem, wśród ludzi - to naprawdę krótko. Moje odosobnienie sięga zenitu. - Ciuciuciu, blablablaaa -  tyle dźwięków w ciągu dnia zwykle uda mi się zamienić z dzieckiem. Albo - chcesz soczek? Tak? Zaraz ci dam. A może coś zjesz?  No i jak tu nie oszaleć? Rozmowa z samą soba naprawdę nie jest aż tak fascynująca. Kilka przelotnych słów przez telefon zamieniam z koleżanką, z mężem. Poza tym zatapiam się w nudzie. Grzęzne zwyczajnie, jak w błocie, nie mogę się z niej wydostać. Łapię się byle czego, ale i to już nie wystarcza. Wietrzna nuda poprostu. I mały próg tolerancji na. 

wtorek, 10 kwietnia 2012

Mamma Mia!

Mamma Mia to autentyczna osoba która mówi NIE z miłości, żeby potem móc powiedzieć TAK -  też z miłości. To ktoś kto komunikuje się za pomocą chcę, nie chcę, życzę sobie, nie życzę sobie, lubię, nie lubię, nie podoba mi się... W ten sposób ustala granice nie raniąc nikogo. Mamma Mia nie używa tonu rozkazującego w relacjach (no chyba że wymaga tego sytuacja),  bo wie że w 99% przypadkach się to nie sprawdza. To ktoś kto nie zatraca siebie dla innych lecz odnajduje się dzięki nim, zwłaszcza  małym:) Radzi sobie z przywódctwem w rodzinie i dba o równorzędne w niej relacje. Mamma Mia bierze odpowiedzialność za siebie i swoja rodzinę i uczy tego dzieci. Poświęca dużo uwagi pociechom, bo wie że to ważne. Rozmawia z nimi, patrzy, uśmiecha się, czasem karci, ale zawsze konstruktywnie. Mamma Mia ciągle się rozwija, bo wie, że jedyne co pewne w życiu to zmiana. Mamma Mia nie ma aspiracji do bycia idealną mamą, bo wie, że takie nie istnieją. Dlatego nie rozpieszcza maluchów tylko kocha, inspiruje, uczy i szanuje. Mamma Mia!!!

poniedziałek, 2 kwietnia 2012

Króliczek duracella



Wyczerpanie. To stan, który prędzej czy później dopada każdą matkę. Jeśli nie fizyczne, to psychiczne, albo oba na raz. Zmęczenie materiału; cierpliwości, która ma swoje granice, permanentne niedospanie, bycie w ciągłym biegu, planowanie, ogarnianie, myślenie o 10 sprawach na raz. Trudno zregenerować się w tych obszarach w przeciągu chwili, którą od czasu do czasu uda się matce wyszarpnąć dla siebie. Codziennie przez matkę  przetacza  się co najmniej 5 tornad, 2 huragany i burza z piorunami. Tyle samo albo jeszcze więcej przelatuje przez mieszkanie.  Przydałby się dostęp do zasobów energii permanentnie  odnawialnej albo wymienne  baterie duracella, aby sprostać wszystkim zadaniom. Dodatkowo dzieci wydają się mieć jakąś niesamowitą zdolność wysysania energii, tak jakby przecięta przy porodzie pępowina nigdy nie była przecięta na poziomie energetycznym. Dzieciom zawsze jest mało, nie ważne ile im się da, poświęci czasu i miłości. Mają niezaspokojony głód pochłaniania energii dorosłych.  A matka to nie maszyna. Czasem wydaje mi się, że całe współczesne macierzyństwo trochę wtłacza matkę w bycie robotem. Musi zasuwać 24/7 przy dzieciach, w domu i  jeszcze w pracy, żeby stać ją było na wszystkie cudowne gadżety i ułatwiacze życia codziennego. Bycie matką to zadanie na miarę top managementu, z taką różnicą, że  nie ma się dostępu do ekskluzywnych klubów odnowy biologicznej, Spa, ani kwartalnych bonusów.