Pobudka
codziennie o 7 rano, nawet w weekend. Pranie, sprzątanie, prasowanie na
okrągło. Dowieźć dzieci do dentysty, pojechać przez całe miasto po nowe buciki,
umówić szczepionkę, ortopedę, zrobić zakupy, pobawić się i na koniec dnia uśmiechnąć
do męża. Tak wygląda wspaniałe życie w rodzinnym kręgu. Jak tylko uda mi się
wyskoczyć wieczorem na tańce z koleżankami, z częstotliwością mniej więcej raz
na miesiąc, to zazdrość ściska moje cztery litery. Oto ONE. Wolne, niezależne, zapraszające
fajnych kolesi do swoich M4. Koleżanki – singielki. Żyją pełnią życia,
wyjeżdżają na wakacje do Tajlandii, kupują nowe ciuchy, imprezują. Nasze
spotkania spędzają mi sen z powiek. Nie tylko dlatego, że zawsze imprezujemy do
białego rana. Zazdroszczę im. Zaraz po takim upojnym wieczorze wracam do swoich
kochanych pociech i ledwo jestem w stanie przeżyć następny dzień a tu przychodzi
sms od jednej z NICH, o godzinie 14.00. Właśnie wstałam, kochana, świetnie się
bawiłam. Śniadanko z Xem… a ja już od 7 godzin na nogach. Wyć mi się chce.
Auuuuu.
Niedziela. Jak
zwykle rozmyślam, że mimo tej całej harówy z dzieciakami, kłótniach z mężem o
to kto w zeszłym tygodniu pospał dłużej
jest mi dobrze. Udało mi się stworzyć
podstawową komórkę społeczną. Nie mam ciśnienia, że tu 30-tka na karku a ja
nadal sama. Nikt mi głowy nie suszy, że to już czas na dzieci i na męża. Ten punkt programu mam
już odhaczony. Intensywnie wykonując organiczną pracę u podstaw, nawet powoli
zaczynam czerpać zadowolenie z bycia matką. Konfrontuję się z trudnymi
uczuciami, ze swoimi demonami, ze swoimi słabościami, ale daję i biorę miłość i
uczę się od swoich dzieci baaardzo dużo o sobie i życiu. Dzieci uczą mnie też
bycia Tu i Teraz i jak
być bardziej ZEN.
A
ONE może skrzętnie ukrywają swój stres związany z byciem singielką? Zakładają
coraz bardziej obcisłe spodnie, obcasy
coraz wyższe, makijaż robią coraz mocniejszy. Kobiety, które wciąż nie mogą/nie
chcą znaleźć drugiej połówki, nie decydują się na dziecko. Rozmawiam bliżej,
zaglądam głębiej. Ona mówi – żal mi
mojego dotychczasowego życia, beztroski, nie wiem czy będę dobrą mamą, nie chcę
być odpowiedzialna za kogoś innego niż ja, boję się, że sobie nie poradzę, że
poniosę porażkę. Jak pogodzę pracę zawodową z wychowaniem dziecka, czy dam radę
finansowo, kto mi pomoże. Wczuwam się, staram zrozumieć. Fajnie, że dziewczyny
chcą ugryźć temat z rozsądnej strony. Chcą zaplanować, czuć się pewnie,
wiedzieć na czym stoją. Decyzja ta, jest trudna i wymaga zastanowienia,
gotowości. Niczego nie doradzam, ani nie odradzam. Staram się czuć i pracować
nad tym co się pojawia, mając na uwadze własne doświadczenia.
Bycie matką to
cholernie trudne zadanie, a do tego odpowiedzialne. Nie da się połączyć bycia
singielką z byciem matką. Na jakiś czas dziecko pochłania całą energię i każdy
milimetr życia. Ale stawanie się matką to też proces, do którego każda kobieta
dostraja się indywidualnie. Nie każda też zostaje matką, niezależnie czy ma
dziecko czy nie. To dialog każdej kobiety z matką naturą w nieustannej
konfrontacji z codziennością.
Bycie matką
przewartościowuje cały świat. A bycie singielką? Kusi mnie jeszcze, choć momenty
te są krótsze i trudno mi sobie wyobrazić życie bez ukochanych pociech. Kiedy
zostaje się matką, jest się wykluczonym z dotychczasowych grup, a koleżanki
singielki już nie chcą się tak chętnie z tobą umawiać, nie chcą słuchać o
kupkach, pieluszkach i spacerkach. Te dwa światy to różne światy i tak po
prostu jest.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz