środa, 11 grudnia 2013

KingSize dla każdego!

Zastanawia mnie bardzo, czemu matkę, która ma chwilę wolnego czasu szufladkuje się albo do 'bycialeniwą' albo do 'sprzątaniaigarów'. Ostatnio często zdarza mi się odwiedzać te dwie szuflandie. Mam  chwilę wolnego, dzwoni ktoś lub akurat spotkany pyta co porabiam/porabiałam i w momencie kiedy okazuje się, że to moja wolna chwila od razu pada pytanie: czyli co robisz? sprzątasz? albo: pewnie się lenisz? Obie szuflady są dla mnie społecznie i kulturowo zrozumiałe, ale osobiście pojawia mi się niewygoda związana z panującą w nich ciasnotą.  To dziwne, że matka jest jakimś 'tworem', który z nazwy ma swoje 'szuflady' i nijak nie pasuje do KingSajzu, czyli świata, w którym,  jest się wolnym do robienia tego, co się w danej chwili chce. Tak jakby niemożliwe było nic pośredniego między szufladami i jakby całe życie  sprowadzało się do pracy, sprzątania  albo do lenistwa. Między tymi skrajnościami istnieje dużo więcej. Jest jeszcze bycie, czucie, myślenie, odpoczynek i wiele wiele innych opcji. Na chwilę obecną pewnie mogę  się tym nie przejmować, nie dać się szufladkować  i  co pozostaje, pić dużo polokokty:)

niedziela, 8 grudnia 2013

czołg

Wieczór mija, wszystko jest pięknie, miło i rozmownie, do czasu aż... pada stwierdzenie, które powala mnie chwilowo na łopatki i każe pisać. Kochanie, jak to cudownie, że wreszcie więcej pracujesz i ciebie nie ma, bo Ja wreszcie mam czas i przestrzeń na bycie i zajmowanie się dziećmi. aaacchrgoeaddnif przejeżdza przez moją glowę, duszę i ciało. Po chwili zatkania pojawia się zwykłe: ale jak to? Dopadają mnie obrazy batalii jaką staczam przez ostatnie tygodnie ze sobą, że mnie nie ma, bo pracuję, że nie zaprowadzam, że nie  odprowadzam, że czasu nie spędzam, a tu nagle słyszę, że to super?? Czołg nad czołgami przetacza się po mnie i na moment milknę, bo oto, o co walczyłam pazurami jak lwica od lat n-tu wydarza się 'od tak poprostu' i zabiera mi dech, a jeszcze do tego jest super! Muszę ochłonąć, bo co tu rzec kiedy spełnia się marzenie???

sobota, 7 grudnia 2013

matka pracująca

Najszybszy sposób na wykończenie siebie to bycie matką pracującą chcącą spełniać się zawodowo i robić o tysiąc jedną rzecz za dużo. Oczywiście funkcjonowanie na pełnych obrotach między 7 a 23  jest możliwe, ale nie dłużej niż przez miesiąc, góra dwa.  Potem każdy by się wykończył, biorąc pod uwagę fakt, ze w weekendy matka pracująca też pracuje, jeśli nie zawodowo to z pewnością domowo. A jak każdej mamie wiadomo zadań domowych nigdy nie ubywa i zawsze jest coś do zrobienia: pranie do nastawienia, łazienka do sprzątnięcia, ozdoby świąteczne do zrobienia, itp.. itd... Wracając do domu matka pracująca nie zasiada przed kompem albo nie zwala się na kanapę i nie usypia, pracuje dalej. W tym szalonym biegu jest tylko jedna metoda, a mianowicie balans między tym co zawodowe, tym co domowe i czasem dla siebie. Przy czym tego ostatniego warto mieć jak najwięcej kiedy tylko się da. Matka spełniona zawodowo to matka spełniona domowo, ale jeśli nie zadba o czas dla siebie to nic po tych spełnieniach dobrego nie będzie, tylko frustracja, brak sił i wyrzuty sumienia. Sobota 23.00, po ciężkich kilku tygodniach szykują się jeszcze dwa, oby do Świąt mamuśki!!
 
 

wtorek, 3 grudnia 2013

poranna refleksja

Czy znajomość 3 języków oraz posiadanie 3 fakultetów i niezliczonej ilości certyfikatów pomaga w macierzyństwie? Otóż odpowiedzią na moją dziejszą refleksję jest krótkie NIE. To wszystko kompletnie nie ma znaczenia, bo bycia z drugim człowiekiem, a zwłaszcza tym małym, bezzębnym nie da się nauczyć na żdanej uczelni ani kursie. To sztuka dzielenia się sobą, bycia w kontakcie. To dawanie bliskości, stawianie granic. To uczenie się siebie i łagodności. Tego nie da się wycztać z książek.  Obie strony uczą się tego praktycznie od zera, bo każde dziecko jest inne. Jedno wymaga więcej, drugie mniej. Każde potrzebuje róznych rzeczy, ale to co wspólne to z pewnością miłość i otwarte serce. I nie mam tu na myśli tylko potrzeb dziecka i miłości do niego. Macierzyństwo to czas dawania sobie, brania pod uwagę własnych potrzeb i bycia wystarczająco dobrą matką dla siebie. Z mojego doświadczenia, niezliczonych kontaktów z różnymi profesorami, autorytetami, ekspertami jasno wynika, że to moje dzieci są dla mnie największymi nauczycielami. To one cały czas pokazują mi moje słabe i mocne strony, to one uczą mnie jak dbać i kochać siebie. I dzisiaj właśnie, mimo, że często dają w kość i mam czasem ochotę uciec do Indii to jestem im za to bardzo wdzięczna, bo duchowe lekcje mam tu i teraz:)