piątek, 29 czerwca 2012

Jaka karma - taka Ryba

Ostatni spadek energii dał mi dużo do myślenia. Jak można dawać, kiedy samemu się nie ma wystarczająco dużo? Dzieci potrzebują duuużo miłości, radości, cierpliwości i przestrzeni. Wyczerpana, doszłam do wniosku, że te wszystkie  rzeczy potrzebuję dawać przede wszystkim sobie. Być dla siebie wystarczająco dobrą matką i ojcem w jednym. Pozwalać sobie na tupanie nogą i wrzeszczenie pod drogerią z kosmetykami "Ja chcę nowy tusz do rzęs!!!!!" Nakarmić się w sferze biologiczno-materialnej, emocjonalnej  i duchowej. Zdecydowanie zmieniam dietę w tych sferach. Wzruszam się przy każdym działaniu, które wykonuję tylko dla siebie. Śpiewam, piszę, słucham muzyki, medytuję, biegam do fryzjera, kosmetyczki i na shopping. Sprawiam radość swojemu ciału, sercu i duszy. Napełniając sie od wewnątrz mam coraz mniej oczekiwań od innych, a jednocześnie coraz więcej do dania. To się nazywa piękno!


piątek, 22 czerwca 2012

Macierzyństwo jako inicjacja szamańska

Naszło mnie takie oto kojarzenie, że współczesne macierzyństwo przypomina trochę proces inicjacji szamańskiej. Doszłam do tego wniosku, analizując liczne podobieństwa między stawaniem się matką a szamanką. W obu przypadkach dochodzi do 'usunięci' dotychczasowego człowieka i powstanie 'nowego'. Coś w tym jest, bo z pewnością nie jestem już ta Martą, która byłam zanim zostałam matką. Kolejnym aspektem jest 'odcinanie więzi' głównie społecznych i swoiste odosobnienie. Szaman udaje się do samotni, a matka? Z pewnością przez kilka pierszych miesięcy jest mocno odcięta od świata społecznego. Dalej, adept na szamana poddawany jest treningowi, mającemu na celu przesunięcie zachowań związanych z instynktem do zachowań świadomych. Kontaktuje się go wtedy z różnymi zjawiskami biologicznymi. A matka? Ma podobnie, instynkty i jej dotychczasowe zachowania stają się bardziej świadome, przemyślane i działa z poziomów najgłębszej świadomości: planując, ogarniając kwestie związane z jej dzieckiem. Poza tym ma ciągły kontakt z brudnymi pieluchami, wymiocinami, chorobami i innymi 'biologicznymi' atrakcjami. Wreszcie pora na techniki transogenne i kontakty w duchami. Przyszły szaman ma niejako 'zginąć', a kobieta, czyż nie 'ginie' symbolicznie zostając matką?  W celu osiągnięcia transu przydatne są wszelkie monotonne dźwięki, głód, brak snu, szamańska pieśń. Adeptowi pomaga 'mistrz inicjacji'. Matka często musi radzić sobie sama, chociaż czasem pojawia się w jej otoczeniu 'mądra kobieta'. Matka może łatwo osiągnąć stan transowy, biorąc pod uwagę ciąglą deprywację snu i brak czasu na jedzenie. Dziecko funduje całą gamę monotonnych dźwięków, od krzyku, przez gruchanie po wielogodzinne walenie grzechotką czy młotkiem w stół:) Poza tym, jak tu nie wejść w odmienny stan świadomości bawiąc się godzinę w 'A ku ku' czy bujając dziecko w ramionach.  O przewodnią pieść też nie trudno, bo kobieta często śpiewa swojemu maleństwu przeróżne kołysanki. A duch opiekuńczy? Musi się pojawić, aby adept ukończył 'szkolenie' szamańskie. W przypadku matki takim duchem może być ktokolwiek - dobra koleżanka, dobry terapeuta czy wreszcie ktoś z krainy snów.  Tak więc doszukałam się wielu podobieństw. Czy czuję się szamanką? Może troszkę...bo duchy czasem widzę, słyszę i czuję zwłaszcza te związane z chorobami. Myślę sobie, że każda z nas ma w sobie cząstkę mądrej szamanki, która widzi i czuje duuużo więcej zwłaszcza od  kiedy zostaje matką.


poniedziałek, 18 czerwca 2012

niedługo wakacje...

z jednej strony cieszę się ogromnie, że to już prawie wakacje i że złapię trochę słońca oraz, że coraz bliżej do 1 września:) A z drugiej strony lekko przerażają mnie dwa miesiące z dwójką maluchów na karku. Przeraża mnie gorąc, marudzenie, spacerki po lesie,  kąpiele w zimnym Bałtyku, grzebanie się w piachu i zabawa w lepienie pączków oraz uważanie na komary, osy, dygotliwe oblukiwanie maluchów w poszukiwaniu ewentualnych kleszczy, sterczenie przed dmuchankami i wydawanie fortuny na lody, baloniki i wakacyjne atrakcje.

 Biorę głęboki oddech i myślę, że to piękny czas i że robię to dla nich, ale z pewnościa wakacje z maluchami to nie jest idealny moment na relaks. Bo jak tu otworzyć książkę, jak one ciągle czegoś chcą? Jeść, pić, przytulić się, kupkę, siusiu, spać? Jak tu poleżec na słońcu kiedy skaczą po mnie i szarpią za włosy? Trochę się nie da... Tata będzie nas wspierał przez dwa tygodnie, no bo akurat tyle może wziąc urlopu. Pozostały czas czeka mnie towarzystwo dziadków. Wiadomo, że metody wychowawcze sprzed pięciu dekad obecnie nie sprawdzają się. Czeka mnie zatem jeszcze dodatkowo masa konfliktów i ćwiczenie się w świętej cierpliwości.

Jak to wytrzymam? Może w tym roku wyjątkowo będę ćwiczyć się w medytacji "tu i teraz", w każdej wolnej chwili będę zwiewać na spacer i szybką sesję jogi. Będę pozytywnie myśleć i cierpliwie akceptować wszystko co się wydarza. Pozwolę sobie od czasu do czasu na kalorycznego loda i na ukochane mohito. Bo grunt to pozytywne nastawienie i kontakt z Istnieniem (mam nadzieję, że z netem też czasem uda mi się skontaktować:)





czwartek, 14 czerwca 2012

wymiana garderoby

czyli znak, że dzieciaki rosną, zawsze wzbudza we mnie wzruszenie i całą gamę emocji. Wymieniam małe ciuszki na kolejne, które wydają mi się większe, choć wciąż małe. Dzieciaki taaaak szybko rosną. Zanim się obejrzałam moja córka nosi 30 rozmiar buta! A dopiero się urodziła... Chyba będę jedną z tych mam, które do swoich dorosłych dzieci będę mówiła córciu, syneczku. Nie da się chyba inaczej. Jak towarzyszy się człowiekowi od samego momentu poczęcia, pamięta się go jako pulsujący punkcik na ekranie monitora, w uszach dźwięczy pierwszy krzyk to już zawsze widzi się w nim / w niej swego malucha. Miłość matki to najbardziej odjechane, niesamowite i najmocniejsze uczucie jakiego się w życiu doświadcza. Tak jakby miłość była nośnikiem życia, jego kontinuum, przekazem dla kolejnego pokolenia. Ostatnio zastanawiała mnie kwestia, tego, czy ktoś kto tego nie doświadczył może jakoś połączyć się z nurtem życia, z tym właśnie kontinuum. Stwierdzam, że to naprawdę możliwe. Można zregenerować swoje siły witalne i odnaleźć połączenie z naturą, z kontinuum istnienia. Czy w tym wcieleniu, czy w kolejnym, w końcu każdy dostaje swoją szansę i warto ją wykorzystać i odważnie iść dalszą drogą. Myślę sobie i cieszy mnie to, że odzyskując połączenie z Tym Czymś Większym nie można go utracić zwłaszcza kiedy jest się na właściwej ścieżce... np. po dzieci do przedszkola...



środa, 6 czerwca 2012

jedzenie vs karmienie

Ostatnio moje krągłe ciało wogóle nie ma ochoty na jedzenie, a przecież zawsze lubiło jeść:(  W sumie, nie mam co narzekać, może zanim wbiję się w swoje czarne bikini,  ubędzie mi dzięki temu tu i tam. Ale z drugiej strony taka sytuacja mnie niepokoi. Brak apetytu i smaku na cokolwiek przyprawia mnie o zawrót głowy z rana i brak energii wieczorem. Nie mam chęci na żadne smakołyki, ani potrawy, o zupce pomidorowej nie wspominając... Podczas jednej z ciekawych rozmów ostatniego tygodnia moja doświadczona w temacie rozmówczyni wskazała na to, że przyczyna może leżeć w tym, że jako mama karmię swoje dzieci. A to, jak zauważyła nie ma nic wspólnego z przyjemnością czerpaną z jedzenia i delektowania się smakowitymi potrawami. Karmiąc, nie mam czasu na przygotowanie czegoś naprawdę samokowitego. Jedzenie dla małych ma być pożywne, zdrowe i w miarę szybko się robić. Moje kubki smakowe się chyba zbuntowały. Brak czasu żeby posiedzieć i fajnie zjeść też zrobił swoje. No ale przecież nie uraczę swoich pociech wysublimowaną sałatką z rukoli, orzechów włoskich, suszonych pomidorów polaną balsamico... one raczej wolą naleśniki. Muszę koniecznie odszukać radość jedzenia, bo inaczej zamiast być bardziej grycanką zamienię się niedługo w rubikankę :) 



girl or boy?

Bycie mamą dziewczynki różni się od bycia mamą chłopca. W obu przypadkach doświadczam totalnie różnych energii i całej masy swoich mocnych i słabych stron.

Z córką zdecydowanie bardziej dotykam swoich mocnych stron. Poznaję łagodność, wrażliwość i delikatność.  To super okazja do konfrontacji   ze swoją mocą.  Na codzień zaprzyjaźniam się ze swoimi pierwotnymi i wtórnymi kawałkami. Czasem bywa to bolesne, czasem uzdrawiające. Matka-córka to relacja na skalę światową. Pełna burz, wybuchów i prób sił. To relacja, która buduje od nowa obraz mnie samej. Maluje mnie w coraz bardziej subtelnych kolorach kobiecej mocy. To okazja do wzmocnienia siebie od wewnątrz i zmiękczenia siebie na zewnątrz.

Będąc z synem doświadczam odwagi, uporu, niezłomności. Zdecydowanie więcej tu ciepła, luzu i płynięcia. Nikt nie kocha mamusi bardziej niż mały chłopak. Słodko jest dostawać od rozkosznego dwulatka kwiatki i całusy. Bycie z synem uświadamia mi więcej słabych stron i pokazuje też niedokochane aspekty. Jak balsam dla serca i duszy łagodzi moje wnętrze i stawia większe wymagania światu.

Fajnie jest czerpać radość i smutek z bycia z nimi. Fajnie jest uczyć się bycia bardziej prawdziwą i pełniejszą sobą. Dzieci dają mi możliwość poznawania siebie. Czasem siebie nie lubię za to co odkrywam, czasem się doceniam, daję sobie czas. Wybaczam sobie, albo złoszczę. Pozwalam na przepływ jin i jang w moim życiu. To się nazywa pełnia...szczęścia???