Czy znajomość 3 języków oraz posiadanie 3 fakultetów i niezliczonej ilości certyfikatów pomaga w macierzyństwie? Otóż odpowiedzią na moją dziejszą refleksję jest krótkie NIE. To wszystko kompletnie nie ma znaczenia, bo bycia z drugim człowiekiem, a zwłaszcza tym małym, bezzębnym nie da się nauczyć na żdanej uczelni ani kursie. To sztuka dzielenia się sobą, bycia w kontakcie. To dawanie bliskości, stawianie granic. To uczenie się siebie i łagodności. Tego nie da się wycztać z książek. Obie strony uczą się tego praktycznie od zera, bo każde dziecko jest inne. Jedno wymaga więcej, drugie mniej. Każde potrzebuje róznych rzeczy, ale to co wspólne to z pewnością miłość i otwarte serce. I nie mam tu na myśli tylko potrzeb dziecka i miłości do niego. Macierzyństwo to czas dawania sobie, brania pod uwagę własnych potrzeb i bycia wystarczająco dobrą matką dla siebie. Z mojego doświadczenia, niezliczonych kontaktów z różnymi profesorami, autorytetami, ekspertami jasno wynika, że to moje dzieci są dla mnie największymi nauczycielami. To one cały czas pokazują mi moje słabe i mocne strony, to one uczą mnie jak dbać i kochać siebie. I dzisiaj właśnie, mimo, że często dają w kość i mam czasem ochotę uciec do Indii to jestem im za to bardzo wdzięczna, bo duchowe lekcje mam tu i teraz:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz